Prawie wszyscy w rodzinie Mike’a są architektami. Pasja i małżeństwo rodziców-architektów go ukształtowały. Do tego stopnia, że większość znajomości, włączając w to poprzednie relacje, były mocno związanie z tą profesją. Na studiach Mike marzył, że kiedyś zdobędzie nagrodę Pritzkera, najbardziej prestiżowe międzynarodowe wyróżnienie dla architektów. — W Hongkongu pracowałem nad bardzo ambitnymi i niepowtarzalnymi projektami. Projektowaliśmy między innymi kompleks kasynowo-hotelowy w Makau, który na etapie koncepcji nie miał ze strony inwestora żadnych ograniczeń finansowych, a głównym kryterium było stworzenie kompletnie unikatowej architektury, która swoją bryłą nie przypomina żadnego innego budynku na świecie. Nasz zespół często kończył pracę późno w nocy. Wracaliśmy do domu na krótką drzemkę, żeby koło południa być z powrotem w biurze. Pomimo tego, myślałem wtedy, że jestem najszczęśliwszy w życiu — opowiada.
Być jak Elon Musk
— Wróciłem do Polski na początku pandemii, żeby pracować w biznesie. Chciałem zarabiać pieniądze na poziomie dużego biznesu, a nie kwoty, które zapewnia praca etatowa architekta, nawet w światowej pracowni, projektując imponujące budynki – wyznaje i tłumaczy, że prawdziwe zyski przynosi prowadzenie własnej działalności gospodarczej oraz wyznaczanie i realizacja własnych celów.
Mike przyznaje, że kiedyś marzył o fortunie na miarę Elona Muska. Z czasem zrozumiał, że to wymaga często mocno nieetycznych zachowań i deptania innych. Teraz chciałby po prostu żyć komfortowo i rozwinąć międzynarodowo firmę z branży nieruchomości, w której pracuje. — Stałem się bardziej menadżerem niż architektem. Odpowiedzialność jest duża, a ja staram się być perfekcjonistą. Przed dzieckiem byłem spokojniejszy, bo mogłem wszystko zaplanować. Teraz ciągle głowię się jak pogodzić obowiązki rodzinne z pracą. Bycie osobą, która czuje, że musi wszystko kontrolować, to utrudnia, powinienem być bardziej elastyczny. Chciałbym być we wszystkim profesjonalistą, więc się dokształcam. Rocznie robię wiele szkoleń i kursów online. Planuję zrobić MBA i uzupełnić wiedzę o biznesie i zarządzaniu, ale na razie to odkładam. Sport pomaga, bo wytwarza endorfiny, co naturalnie relaksuje — wyjaśnia Mike. W powysiłkowej tzw. euforii biegacza (runner’s high) przez chwilę nie myśli wtedy o niczym. Pytam, czy czuje się szczęśliwy. — Czuję się szczęśliwy i miałem w życiu dużo szczęścia. Myślę, że teraz jestem szczęśliwszy niż w Hongkongu.
Czy jesteś tyle wart?
Z 35-letnią Klaudią znamy się z widzenia, ale to nasza pierwsza głębsza rozmowa. Mieszka w Warszawie i pracuje we wschodnioeuropejskim oddziale jednej z największych firm technologicznych na świecie. Zaczęła studia doktoranckie z marketingu.
— Myślę, że tak samo jest w innych globalnych korporacjach. Ciągle otaczają cię osoby, które są lepsze, robią świetne rzeczy, więc zastanawiasz, czy jesteś wart tyle, ile płaci pracodawca — czyli sporo, co podkreśla Klaudia, choć nie mówi, ile zarabia. — Znajomi z firmy potrafią opowiadać o kupieniu gotówką mieszkania za 2 mln zł tak, jakby jedli pierogi z jagodami. Koleżanka zwierzała się, że w końcu kupiła wymarzoną francuską torebkę za jakieś 30-40 tys. zł. To nakręca myśl, że może trzeba do tego dążyć — wyjaśnia.
Klaudia zaczęła sobie rekompensować przytłaczającą ilość pracy dbaniem o siebie: joga, siłownia, medytacja, masaże ciała i twarzy (kobido). — Nie miałam ani jednego wolnego dnia, bo jak nie terapia, to ćwiczenia. Poszłam na miesiąc zwolnienia psychiatrycznego, żeby nic nie robić. Po powrocie wróciłam do starego schematu. Mam teraz urlop, ale nigdzie nie wyjechałam, bo chciałam odpocząć od podróżowania. Powstrzymałam się przed większą liczbą treningów, żeby nie być w ciągłym biegu — wspomina.
Ojciec Klaudii pochodzi z Beninu, wykładał na Yale. Lubił powtarzać, że chciałby, żeby któreś z jego dzieci zrobiło doktorat. Gdy Klaudia miała 15 lat, rodzice wyjechali do pracy zagranicę, a ona została w Polsce. Sama. Jej starszy brat przez lata pracował w Londynie i Nowym Jorku. Produkował pokazy mody, sesje zdjęciowe, zawsze znał, kogo trzeba. Imponowało jej to. Czuje, że ciągle musi komuś coś udowadniać. Także ze względu na rzadki kolor skóry w białym społeczeństwie. — Zawsze miałam świadectwo z paskiem. Wciąż muszę być prymuską, nie umiem odpuścić. To wspólny mianownik moich problemów.
Klaudia jest sama od czterech lat. Samotność sprawia, że kwestionuje swoją atrakcyjność, więc szuka partnera. — Chciałabym, żeby pracował w branży kreatywnej i był niezależny finansowo. Gdy zaplanujemy dwa tygodnie w Grecji, nie chcę za niego dopłacać. No i żeby był fajny, miał fajną pracę, fajne życie, fajne podróże. Myślę, że moja terapeutka ma dość słowa “fajny” — przyznaje. Pytam Klaudię, czy jest szczęśliwa.
— Ostatnio nie. Jestem zadowolona z tego, co robię, mam cudownych przyjaciół, ale brakuje mi intymnej relacji, która dawałaby mi poczucie bezpieczeństwa. Osoby, z którą mogłabym się podzielić doświadczeniami. Dążę do odzyskania spokoju wewnętrznego, który udało mi się osiągnąć w pandemii: pracowałam tyle, ile musiałam, miałam czas na spacery, jogę.
Uboga krewna
Anna, 33 lata, wygląda młodziej niż na zdjęciach z Instagrama. Gdy zapytałam swoich obserwujących, czy znają presję na doskonałość z własnego doświadczenia, odpisała: “O Boże to jest tak o mnie. Szczególnie w branży, w której pracuję to widać jak w soczewce. Telewizja. Produkcja programów rozrywkowych. Wszyscy mają piękne domy, jeżdżą na wakacje w piękne miejsca, mają czas na pilates, paznokcie w Nailedit, lunch w MODzie [modny lokal na ul. Oleandrów w Warszawie podający donuty i azjatycką kuchnię fusion; przyp. — red.], mają zajebiste ciuchy i zawsze gładkie włosy. Ja ledwo widzę na oczy, jak wracam z pracy, ale jak mam je jeszcze otwarte, to oglądam te wszystkie rewelacje, posty, słucham tych historii i myślę sobie: CO ROBIĘ NIE TAK. No to zaczynam. Zdrowa dieta (bardzo czasochłonna) sport, oglądanie tego, co trzeba oglądać, bywanie w różnych miejscach. Przyrzekam, że nie mam na to siły”.
Odkąd pamięta, czuła się jak uboga krewna, choć niczego jej nie brakowało. — Chodziłam do prywatnej szkoły i nosiłam buty Nike, ale rodzice nie szastali pieniędzmi. Chciałam się szybko uniezależnić. W 2011 r. zaczęłam pracę w produkcji telewizyjnej. To było coś. Zarabiałam jakieś pięć tys. zł, a kawalerka w centrum Warszawy kosztowała 900 zł. Zaczęłam się otaczać ludźmi z branży. Wakacje w Dębkach zamieniłam na Hel — opowiada Anna. W Chałupach czteroosobowy domek holenderski w sezonie to prawie sześć tys. za tydzień. Prywatne przyczepy otaczają luksusowe przedsionki, często wyposażone w pralki i zmywarki. Całoroczna obsługa to nawet kilkadziesiąt tys. zł.
— Znasz to uczucie, że zawsze jesteś nie dość? Nieważne, na jakie wakacje pojedziesz, ile zrobisz świetnych zdjęć, to nie możesz dosięgnąć tych fajnych dziewczyn i chłopaków. Trzy lata temu schudłam do 40 kg, bo uznałam, że szczuplejsza, stanę się bardziej atrakcyjna. Mimo strachu zapisałam się na treningi MMA, bo szukałam ciekawego hobby. Wybierałam rzeczy na fali, choć mnie nie interesowały. Boję się latać, ale zmuszałam się do podróży po Europie — przyznaje Anna. Teraz wyprzedaje gadżety związane z nietrafionymi zainteresowaniami, za duże adidasy (modne, ale nie było rozmiaru 35) i torebki od polskich projektantek, które uznawała za oznaki statusu. Nigdy w nich nie chodziła.
— Mam problemy ze snem, ale zamiast czytać, scrolluję. Tak mijają cztery godziny. Powiem ci coś, czego chyba nikomu nie mówiłam: podglądam ludzi, których znam tylko z widzenia, klikam w następne profile i sprawdzam, co znajomi znajomych robili na wakacjach. To mi zryło banię — opowiada. Ostatnio zainstalowała aplikację, która po 30 min wyłącza Instagrama
— W pewnym momencie nie wiesz, co robisz dla siebie, a co dlatego, że tak bardzo chcesz, żeby inni zaczęli inaczej na ciebie patrzeć — stwierdza. Od wielu lat jest w terapii i terapeuta przekonuje ją, że jest w porządku taka, jaka jest. Za swój perfekcjonizm obwinia rodziców, którzy nigdy nie traktowali jej pracy poważnie. Brat jest w korporacji, ma etat, robi karierę. To on jest tym lepszym. Pomimo to, Anna mieszka w rodzinnym mieszkaniu na Saskiej Kępie. Nie ma kredytu. — To przywilej — podsumowuje.
Wylew
O źródła presji na doskonałość pytam socjolożkę dr Olgę Czeranowską z SWPS. — Niewiele osób ma wśród znajomych ludzi, którzy bardzo się od nich różnią np. jeśli chodzi o wykształcenie czy wykonywany zawód, co może łączyć się z przenikaniem się świata pracy i czasu wolnego. Ważnym czynnikiem są także media społecznościowe, poprzez które punktem odniesienia stają się nierealistyczne wzorce, również w życiu zawodowym — mówi Czeranowska.
Publiczna instytucja kultury wojewódzkim mieście na wschodzie Polski. Dotacje z Unii Europejskiej trzeba było rozliczać jak najlepiej. Mały zespół, duża odpowiedzialność. — Nie pozwalaliśmy sobie na robienie błędów — mówi 43-letni Miron. Po trzech latach pracy pojawił się sygnał ostrzegawczy: wylew. — Miałem 37 lat, szybko wróciłem do formy. Odszedłem z powodu zmiany politycznej, a nie ze względu na zdrowie. Dopiero pandemia sprawiła, że zwolniłem — przyznaje. Teraz jest wykładowcą. — Doktorat nie był o udowadnianiu, raczej o doprowadzeniu czegoś do końca i walce z fobią społeczną — musiałem zacząć rozmawiać z ludźmi — wyjaśnia. Niedawno otrzymał diagnozę: spektrum autyzmu. Ze szkoły pamięta trudności z nauką, nieumiejętność doprowadzania ambitnych planów do końca. Dziś korzysta ze wsparcia terapeutycznego i czuje się zaleczony. — Nauczyłem się wsłuchiwać w siebie i mniej przejmować opiniami innych.
Idealna
— Chciałam dobrze żyć — mówi Agnieszka (36). Pytam ją o materialne emblematy dobrego życia. Wymienia: rower cargo, mieszkanie 80-100 m kw., najlepiej w kamienicy w Warszawie, w weekend obiad w restauracji. Wakacje trzy razy do roku: narty w Alpach, zimowy pobyt gdzieś na południu Europy i lato nad Bałtykiem. To ostatnie właśnie się jej udaje — gdy rozmawiamy, Agnieszka przeprasza za problemy z zasięgiem nad polskim morzem.
Poznali się na studiach językowych. — Mąż pracuje zdalnie w IT. Dokształcał się, nie zależało mu na szybkich awansach. Jest bardziej zdystansowany niż ja. Zawsze podchodziłam do pracy emocjonalnie. Perfekcjonizm przekazali mi rodzice, ale pielęgnowałam go swoimi decyzjami. Wydawało mi się, że trzeba być najlepszą uczennicą, partnerką i pracowniczką. Jeśli praca, to prestiżowa. Tak jak jedno z moich rodziców pracowałam w dyplomacji. Nie chcę ich jednak obwiniać. To część mojego charakteru. Musiałam dobrze wyglądać cały dzień. Pracowałam rano, ale to wieczorne rauty były kluczem do relacji. Trzeba być na bieżąco z polityką, a przy tym się uśmiechać. Wszystko po to, żeby trafić do najlepszej placówki — opowiada.
W dyplomacji Agnieszka bardzo dużo podróżowała, gdy pojawiło się dziecko, zmieniła pracę. — W polskiej firmie wszystko działo się szybko. Wiedzieliśmy, że projekty wylądują w koszu, bo nie ma budżetu, ale trzeba było pokazać, że pracujemy. Chciałam awansować, lecz atmosfera po pandemii sprzyjała raczej redukcjom. Przyzwyczaiłam się do elastycznej pracy, a tam, choć miałam małe dziecko, musiałam pracować głównie z biura. Chciałam być idealną mamą, karmić piersią, robić wszystko zgodnie z poradami z lektur i internetu. Macierzyństwo otworzyło nowe pokusy zakupowe. Odwiedzałam modne butiki i wychodziłam z jedną rzeczą, bo na więcej nie było mnie stać. Miewałam refleksję, że nie potrzebuję przedmiotów, które kosztują tyle, co nocleg w fajnym miejscu — przyznaje Agnieszka.
W korporacji została dłużej, niż chciała, bo planowali drugie dziecko. Nie słuchała swojego ciała, dręczyła ją bezsenność, lęki i brak apetytu. — Połowę aspiracji wyniosłam z domu, druga połowa jest o tym, co zrobiła ze mną Warszawa. Kiedy przez półtora roku mieszkałam w Berlinie, czułam się inaczej. Nikt nie zwracał uwagi na to, co mam na sobie, jak się zachowuję, jaka jestem. Czułam się nieoceniana. W Warszawie czuć powiew dużych pieniędzy oraz międzynarodowe aspiracje, a tym samym ciśnienie by chcieć i móc coraz więcej.
Po kilkunastu latach wróciła do Gorzowa Wielkopolskiego. — Sprzedaliśmy mieszkanie, które mieliśmy razem z mężem w stolicy i kupiliśmy dom w Gorzowie, ale kredyt nie znikł. Po przeprowadzce odzyskałam energię, którą spalałam na zastanawianie się nad tym, jak wyglądam, czym się zajmuję zawodowo czy ile zarabiam — mówi Agnieszka. Teraz daję sobie kilka miesięcy przerwy. — Rozważam zdalną pracę na niższym stanowisku, żeby mieć więcej czasu dla siebie i rodziny, ale serce podpowiada mi pracę w kawiarni, piekarni czy turystyce — wyznaje.
Ewa Woydyłło-Osiatyńska: Większość z tego wyrasta
Rozmawiam z psycholożką Ewą Woydyłło-Osiatyńską. Pytam o to, jak wzorce wyniesione z domu wpływają na pogoń za doskonałością w dorosłym życiu. — Rodzice często snobistycznie oceniają dzieci za to, jak potrafiły się urządzić. Dziecko wychowane pod presją wyrabia w sobie mechanizmy obronne. Żeby się z tego wyrwać, potrzeba mentora, który doceniałby za coś innego niż rodzice — tłumaczy.
Dodaje, że przywiązanie do powierzchownych oznak statusu pokazuje, jak bardzo Polska się wzbogaciła: — To chwytanie się za pozory, które mają uświetnić nasz wizerunek. To jest forma pokazania się, która cechuje zmieniające się społeczeństwa. Chcemy wiele rzeczy przeskoczyć. Traktujemy ciało jak ornament, bo dobrze odzwierciedla status, który bywa źródłem kompleksów. Większość osób z tego wyrasta. W autentycznym systemie wartości, każdy wie, co jest ważne — dodaje.
Imiona i szczegóły z życia niektórych bohaterów zostały zmienione