Kupić i sprzedać — Marbella
— Na hiszpańskim wybrzeżu projektuje się mieszkania pod kątem turystycznym: upycha się jak najwięcej małych sypialni w metrażu. Szukałem czegoś, co spełniłoby kryteria mieszkania na stałe, nie na krótkie wakacje — opowiada Chlebowski. Odpowiedni apartament znalazł, dopiero gdy w poszukiwaniach oddalił się kilka kilometrów od plaży. Ceny nieruchomości jeszcze nie rosły, zapłacił więc 400 tys. euro za 100 m kw. Dwie duże sypialnie, imponujący taras i basen. Do tego na wzniesieniu.
— Z okien rozpościerały się olśniewające widoki, przy dobrej pogodzie można było zobaczyć Afrykę — opowiada. Taras jednak szybko uświadomił Chlebowskiemu, że nazwa wybrzeża: Costa del Sol, to chwyt marketingowy. Tak naprawdę na ten odcinek mówi się Costa del Viento, od wiatru, który lubi tu płatać figle. A gdy dojdzie do tego kalima, z piaskiem znad marokańskiej części Sahary, bywa naprawdę nieprzyjemnie. Jednak to drobnostki, gdy na drugiej szali mamy świetne położenie i dobry klimat.
Chlebowski nie brał kredytu, zna jednak historie, które towarzyszyły znajomym, również inwestującym w Hiszpanii. — To uczy pokory. Przy takich transakcjach w Hiszpanii trzeba mieć dozę zrozumienia, że tam nie wszystko działa tak jak u nas. Polskie banki poruszają się po utartych ścieżkach, przestrzegają ściśle procedur. Np. po uzyskaniu promesy jest już pewne, że dostaniemy kredyt. Co innego w Hiszpanii. Znajomy mimo promesy, kredytu nie dostał i o mały włos nie stracił kilku tysięcy euro zaliczki, którą po uzyskaniu promesy już wpłacił na mieszkanie — mówi biznesmen. Oczywiście wynajął prawniczkę, która dopilnowała jego transakcji.
Przez trzy lata Chlebowski prowadził firmę w Polsce, żyjąc na Costa del Sol. W końcu jednak spakował walizki i wrócił.
Co się stało? — Zdecydowały sprawy służbowe. Ale nie tylko. Wyraźnie zmienia się klimat. Ostatnie lato było już nadzwyczaj upalne, nawet o północy temperatury przekraczały 30 st. C. Lubię, gdy jest gorąco, ale to zaczęło wykraczać poza moje zdolności adaptacyjne. Coraz trudniej było też z wodą. Weszły restrykcje, dotyczące podlewania trawników i ogrodów, w jednym z ostatnich maili od administracji przyszła wiadomość, żeby się przygotować na racjonowanie wody pitnej. Spodziewam się, że okresy suszy będą się wydłużały, a wtedy życie w Hiszpanii stanie się nieznośne.
Chlebowski planuje wracać do Hiszpanii każdej jesieni, ale już tylko wynajmować mieszkania na dłuższy pobyt, niekoniecznie mieszkać tam na stałe. Hiszpański apartament w Costa del Sol sprzedał z zyskiem ok. 30 proc.
Po słonecznej stronie życia
Polacy inwestują za granicą, głównie po to, aby uciec od inflacji. Ceny mieszkań w Polsce stale rosną. Według danych NBP w ostatnim kwartale 2023 r. w siedmiu największych miastach za mkw. trzeba było zapłacić średnio ok. 12,5 tys. zł — o 11 proc. więcej niż rok wcześniej. W tym roku ten trend nieco wyhamował, nie na tyle jednak, żeby nie przebić pułapu 17 tys. zł średnio za metr w Warszawie. Za pół miliona złotych kupi się w stolicy już najwyżej kawalerkę, na standardowe dwa pokoje trzeba przygotować niemal milion.
Dlatego już nie tylko najbardziej zamożne osoby, ale polska klasa średnia inwestuje w nieruchomości za granicą. Od trzech lat rekordy popularności bije w tym zakresie Hiszpania.
Podstawowym magnesem jest klimat. Na popularnym Costa del Sol mamy aż 300 słonecznych dni w roku. Dla porównania w Polsce jest ich tylko 66. Sęk w tym, że właśnie z tego powodu w Hiszpanii mieszka się coraz trudniej — zaczyna brakować wody, kolejne regiony wprowadzają ograniczenia: najpierw w podlewaniu ogródków, następnie w wypełnianiu basenów, ale też w dostępie do prysznica czy nawet wody pitnej.
Mimo to ruch na rynku nieruchomości nie maleje. Szacuje się, że w 2022 r. sprzedano w Hiszpanii 650 tys. domów i mieszkań — to najwyższy wskaźnik od 15 lat. Oczywiście w związku z tym, również ceny mieszkań rosną. I rozbieżności pomiędzy regionami, np. w Barcelonie średnia cena za m kw. to 4,4 tys. euro, w Madrycie — 3,9 tys. euro, w Maladze i Sevilli już tylko nieco ponad 2 tys. euro (dane za 2023 r.)
Według danych rejestru nieruchomości i gruntów Registradores de España, w 2023 r. Polacy kupili w Hiszpanii 3118 nieruchomości. To o 142 więcej niż w poprzednim roku. A to właśnie 2022 r. był rekordowy — wtedy niemal potroiła się liczba nieruchomości w Hiszpanii, w których posiadanie weszli Polacy. Nietrudno się domyślić, że poza inflacją za ten wzmożony ruch odpowiada wybuch wojny w Ukrainie.
Nie jesteśmy oczywiście jedyni — w tym samym czasie o ponad połowę wzrósł udział obcokrajowców w hiszpańskim rynku nieruchomości. Na pierwszym miejscu pozostają nabywcy z Wielkiej Brytanii, którzy rocznie kupują w Hiszpanii ok. 15 tys. mieszkań. Polski udział w hiszpańskim rynku nieruchomości wynosił w 2019 r. 1,6 proc., a do końca 2022 r. podwoiliśmy go — do 3,2 proc. Tylko co dziesiąty polski nabywca posiłkuje się kredytem.
Własny kąt — Katalonia
Iwona oprowadza mnie po swoim nowym mieszkaniu. Klasyczne “sorry za bałagan” usprawiedliwione, bo dopiero wróciła z pracy, a już wychodzi oprowadzać znajomych po mieście.
Z korytarza rzucamy okiem na trzy niewielkie sypialnie. W pierwszej: łóżko i szafa, do drugiej wprowadzi się za kilka dni znajoma z kotem, bo ze zwierzakiem ma małe szanse znaleźć inne lokum.
Trzecia sypialnia służy chwilowo za składzik, z miejscem na deskę do prasowania i rower. Salon otwarty na kompaktową kuchnię. Stół, kanapa, krzesła. W kuchni jasne meble oraz mały fakap — miejsce na pralkę okazało się niewymiarowe, więc stoi w nim niedopasowany sprzęt. Nowoczesne, proste wnętrza, gładkie, jasne ściany — mieszkanie jak po flipperze w Warszawie. Różnicę widać, dopiero gdy wychodzimy na taras.
Jest wąski, za to długi, ale co ważniejsze — ostro operuje na nim słońce, choć jest już po godz. 17. Po skosie w dół wystawione na chodniku metalowe stoliki czekają na klientów baru. Wąska uliczka zabudowana ściśle trzy— i czterokondygnacyjnymi domami, dominują wypłowiałe beże. Panuje cisza, życie wróci na tę ulicę za trzy godziny, wieczorem.
— To dzielnica raczej uboga, za to jest bardzo przyjemnie: sąsiedzi częstują mnie jedzeniem, zapraszają na imprezy rodzinne — mówi Iwona. — Znasz trochę Kraków? Czuję się tu trochę jak na krakowskim Kozłówku — żartuje. Nie ma jednak racji. Na Kozłówku budowano pod koniec lat 60. z wielkiej płyty, a ściany kamienicy jej mieszkania w Les Roquetes, choć pochodzą z tego samego okresu, postawiono ze zdrowej cegły.
O kupnie mieszkania w Hiszpanii Iwona Wierzbanowska z Krakowa zdecydowała po wybuchu wojny w Ukrainie. Właściwie — zdecydowali o tym jej rodzice.
— Znajomi trochę zaczęli panikować, że wojnę mamy tuż za granicą i może warto część oszczędności ulokować w innym miejscu, gdzieś dalej? — mówi Iwona. Poza tym faktycznie żyła w Barcelonie, i tak musiała gdzieś tu mieć swój kąt.
Z Krakowa wyjechała w 2020 r. na wolontariacki projekt z programu Erasmus+. Na początku z myślą, że to wyprawa na rok. Trafiła w sam środek pandemii COVID-19. Fundacja, w której się zatrudniła, zajmuje się na co dzień wymianą młodzieży i szkoleniami, w pandemii mogli to kontynuować wyłącznie online. Iwona mieszkała więc w Barcelonie, ale pracowała zdalnie. To za mało, żeby naprawdę poznać miasto i kulturę. Po roku poszukała więc kolejnej pracy i przedłużyła pobyt. Zaczęła od działu sprzedaży w startupie, który pośredniczy w czarterze jachtów, dziś pracuje na pół etatu w agencji turystycznej, dodatkowo rozkręca własną firmę pijarową.
Za pokój w mieszkaniu w Barcelonie, które współdzieliła z dwoma osobami, płaciła 500 euro miesięcznie plus ok. 100 euro dodatkowo za prąd, wodę i wywóz śmieci. To niemałe koszty jak za wspólne mieszkanie.
— Rodzice mogli zainwestować ok. 500 tys. zł. Zaczęłam szukać mieszkań w Barcelonie — opowiada Iwona. Za 120 tys. euro, jakie dzięki rodzicom miała do dyspozycji, mogła kupić najwyżej rozpadającą się ruderę na parterze. W poszukiwaniach zaczęła więc stopniowo oddalać się od miasta. Kolega z pracy polecił jej agenta nieruchomości, ten pokazał Iwonie mieszkanie 60 m kw. w Les Roquetes. To mieszkanie zwiedzałam zdalnie z Iwoną — po dwóch latach od kupna. Kosztowało w sumie 135 tys. euro (ok. 580 tys. zł). Gdy dzisiaj sprawdzam ceny w Les Roquetes, poszły nieco w górę. Miejscowość jest oddalona od Barcelony o ok. 40 km, ale z bardzo dobrym połączeniem autobusowym i kolejowym. Do plaży zaledwie 2,5 km.
Iwony stałe opłaty są niższe niż wtedy, gdy wynajmowała zaledwie pokój w mieście. Wynoszą 30 euro (130 zł). Prąd to 70 euro co miesiąc, zużycie wody — dodatkowo 30 euro. Do tego alarm z monitoringiem — 60 euro każdego miesiąca.
— Wszyscy tu montują alarmy, z powodu zagrożenia włamaniami, ale też ze strachu przed dzikimi lokatorami — mówi Iwona. Na początku żyła w lęku. — To dzielnica z tych uboższych, bałam się włamań. Nic takiego się jednak nie zdarzyło. Mieszkam tu już dwa lata, sąsiedzi są mili, przede wszystkim — wszyscy się znają, nie jest tak anonimowo jak w Barcelonie — mówi Iwona. Na razie nie planuje wracać do Polski.
Wypadowe mieszkanie w Andaluzji
Marcin Kwiecień, znany wrocławski adwokat, specjalizujący się w prawie piłki nożnej, nie planuje wyprowadzać się z Polski. O Hiszpanii myśli w kategoriach wyłącznie turystycznych. Dlatego kupił tam mieszkanie.
— Mam dwójkę dzieci, wakacyjne wypady zaczęły być już sporym obciążeniem finansowym. Policzyłem, że korzystniej byłoby kupić jakąś nieruchomość w cieplejszym rejonie i potraktować to jako bazę wypadową — mówi mecenas.
Spędzał z rodziną urlop na wybrzeżu Costa Almeria w miejscowości Vera Playa. — Byliśmy tam zaledwie tydzień, ale sprawdziłem ceny nieruchomości. Były naprawdę przystępne w porównaniu z tym, co się działo u nas, w kraju — mówi.
Wolałby inwestycję na Wyspach Kanaryjskich, ale tam akurat ceny poszły w górę, w związku ze wzrostem zainteresowania nieruchomościami po wybuchu wojny w Ukrainie. — Ten plan przekroczył moje możliwości finansowe, tym bardziej że na wyspy nie da się dostać w inny sposób niż samolotem, a to znacznie podnosi koszt — opowiada Kwiecień.
Polował na mieszkanie na hiszpańskim wybrzeżu w ciągu dwóch wyjazdów w 2021 r. Wytypował kilkanaście lokali w okolicy Alicante i Torrevieji. Tam, gdzie wypoczywa bardzo wielu Polaków. I wielu też kupuje tam mieszkania. Zrezygnował jednak. — To bardzo turystyczna lokalizacja, wielopiętrowe, resortowe budynki. Żeby kupić tam coś naprawdę ładnego, trzeba by iść w luksus i mieć rozdmuchany budżet. Celowałem jednak w coś bardziej intymnego — mówi adwokat. Na jeden dzień wybrał się prawie 300 km na południe, do Andaluzji. I od razu się zakochał.
— Na wybrzeżu Costa Almeria jest przyjemniej niż na popularnym, przeludnionym Costa Blanca. Obowiązuje np. zakaz budownictwa wielopiętrowego. Widać większą dbałość o krajobraz, niż o turystów — mówi Kwiecień. Równie ważnym argumentem było i to, że nieruchomości są tam tańsze.
Kwiecień znalazł w końcu mieszkanie wakacyjne, w willowej zabudowie, w małej miejscowości ok. 90 km od Almerii. Jeszcze niewykończone, ale już nie z rynku pierwotnego. Deweloper splajtował w kilkanaście lat wcześniej, jedna z potężniejszych hiszpańskich agencji nieruchomości odkupiła budowę i wyprzedawała mieszkania. Tyle że trzeba było czekać rok na zamknięcie ostatnich prac budowlanych i wykończenie pod klucz. — Mieszkanie 80 m kw., dwie sypialnie, dwie łazienki, dwa tarasy, basen i garaż. Zapłaciliśmy ok. 250 tys. zł. Ze wszystkim: prawnikiem i notariuszem. Na polskim wybrzeżu czegoś takiego w takiej cenie już bym nie znalazł — mówi Kwiecień.
Obejrzał z pośrednikami kilkanaście mieszkań, zdecydował, co chce kupić. Po czym udzielił notarialnego pełnomocnictwa lokalnemu prawnikowi, żeby go reprezentował przy zakupie nieruchomości. Nie przyjeżdżał już z Polski, nawet na podpisanie aktu notarialnego. Prawnik załatwił wszystko. — Wystarczy jedna wizyta w Hiszpanii, obejrzenie kilkunastu nieruchomości, wybór adwokata i udzielenie pełnomocnictwa. Prawnik zrobi za ciebie wszystko: od uczestnictwa przy transakcji, po podpisanie umów na prąd, wodę oraz internet itd.
To prawnik założył mu wymagane konto w banku, przedtem wyrobił NIE — numer identyfikacyjny, jak PESEL dla obcokrajowców. Standardowa cena za taką usługę nie powinna przekroczyć 1 tys. euro.
Sąsiedztwo Kwietnia to kilkanaście rodzin — Anglicy, Holendrzy, ale też Hiszpanie, którzy uciekają na wybrzeże z Madrytu. Na 16 mieszkań w jego domu, zaledwie dwa są użytkowane przez cały rok. W pozostałych lokatorzy bywają tylko sezonowo. Dlatego alarm, o którym wspominała mi Iwona, jest istotnym elementem planu.
— Meble można kupić stosunkowo tanio w lokalnych mniejszych sklepach, nawet nie trzeba się wybierać do sieciówek. Jak ktoś się jednak uprze, to w pobliżu jest IKEA— mówi Kwiecień. Planuje mieszkanie również wynajmować, będzie do tego potrzebował licencji i ok. 100 euro za nią. To jednak dopiero w przyszłym roku. Bo przed nim jeszcze kupno mebli do kuchni i poprawki remontowe w łazienkach.
— Z okien widać morze. Do rozległej, piaszczystej plaży mam zaledwie pięćset metrów. W pobliżu jest park narodowy, możemy też jeździć do Malagi czy Sevilli, a do Gibraltaru są zaledwie 4 godz. drogi. Wystarczy zwiedzania na najbliższych kilka lat, nuda nam nie grozi — planuje wrocławianin. Pierwsze rodzinne, dłuższe wakacje w nowym lokum są tuż przed nim.