A kiedyś: kilka przedwojennych kamienic, fabryka i ogólna bida. – Zburzyli, co się dało – wzdycha Dominik, bo chodził do szkoły niedaleko, okolicę zna. Bidę przepędzili i pobudowali osiedla na kilkanaście tysięcy osób. O infrastrukturze zapomnieli, ale nic to. Więc jeśli o klasie średniej, to on chętnie opowie. Czasem, kiedy wracając z pracy, stoi w korku, myśli sobie: wszyscy jesteśmy tacy sami. Zarabiamy te siedem, osiem, dziesięć, dwanaście tysięcy na rękę. Mamy podobne samochody w leasingu, podobne raty kredytowe. Oglądamy te same seriale. Mamy podobne marzenia: większy metraż albo coś z ogródkiem, z dobrym dojazdem do miasta. Drugi samochód. Miła podróż. Albo żeby kredyt spłacić w całości. Nasze psy są dobrze wychowane.
– Mamy kredyty, pracujemy po korporacjach i agencjach – wymienia cierpliwie Dominik. Zaraz po sylwestrze skończy czterdziestkę. Z Aśką są razem od 12 lat. Mają sześcioletnią córkę. Życie jest nieustannym zapier***, powtarza Aśka. Marzy jej się domek w górach. Może kiedyś, jak już spłacą mieszkanie. I jeśli dla młodej będzie miejsce w państwowej szkole.
– Laski biegają po terapiach – Dominik kontynuuje wzdychanie. – Chłopy raczej nie, chyba że się związek sypie. Kto ma siłę, ten wywalczy sobie dwie godziny w tygodniu na siłownię. Jak ktoś już pada na pysk, to ogląda coachów motywacyjnych na Instagramie. Mamy podobne zarosty i fryzury, kto tam jeszcze ma co czesać. Walczymy o miejsca w żłobkach i przedszkolach. Jesteśmy zesr*** ze strachu.
1.
Jan, 41 lat. Stan posiadania: dwupokojowe mieszkanie na Bemowie. Spłacone. Czteropokojowe mieszkanie w budowie, na kredyt. Sześcioletni volkswagen passat i 21-letnia mazda. Oszczędności: około 200 tys. zł. Pewnie pójdą na wykończenie mieszkania. Dzieci brak, co w rachunku finansowym wychodzi na plus. Mówi o sobie, że jest chyba upper middle. Klasa wyższa średnia.
– Ale wczoraj oglądałem “American Psycho” i tam Christian Bale też podobno był upper middle, a miał wielki apartament na Manhattanie i szofera – uśmiecha się.
Wykształcenie: SGH, zawód: informatyk w dużej korporacji. Ma własną definicję klasy średniej.
Chciałbym się po prostu poczuć bezpiecznie. Od tej ciągłej niepewności jutra mam ochotę oszaleć – mówi Adam
– Po pierwsze i najważniejsze: to ludzie, którzy pracują. Ich zarobki wynikają z pracy i nie mogą sobie pozwolić na jej utratę. Może przeżyją trzy miesiące, może pół roku. Po drugie – mają jakieś oszczędności, nie żyją od pierwszego do pierwszego. Nie muszą walczyć o przetrwanie, to jest chyba istotne.
Ale też nie mogą sobie pozwolić na luz. To jest życie w ciągłym przeświadczeniu, że jak coś pier***, to jestem w d***. No i trzecia rzecz: wpływ klasy średniej, nieważne, czy upper, czy jakiejkolwiek, na władzę, na to, co się dzieje w państwie, jest bliski zera. Możesz oddać głos w wyborach i tyle. Ludzie z klasy średniej muszą się zebrać, żeby mieć na coś wpływ.
Jeśli chodzi o materialne symbole klasy średniej, Jan wymienia: mieszkanie lub dom. Spłacone lub nie. Samochód. Wakacje raz w roku, a jak się uda, to dwa. Wykształcenie, jego zdaniem, nie ma już wielkiego znaczenia. No dobrze, jak ktoś nie ma matury, to się pewnie ludzie dziwią. Ale co człowiek skończył, czy skończył cokolwiek – nie ma znaczenia. Ani nie dodaje, ani nie odejmuje.
– Aspiracje? – zamyśla się Jan. – Zaczynają się chyba od tego, żeby móc nie myśleć o pieniądzach. Żeby nie żyć od pierwszego do pierwszego. Myślę, że klasa średnia aspiruje przede wszystkim do bezpieczeństwa. Do takiego miejsca w życiu, że, o ile nie wydarzy się jakaś większa katastrofa, to sobie poradzisz. Niektórym pewnie marzy się, żeby mieć wpływ. Nawet nie w skali makro, na kraj. Raczej wpływ na najbliższe otoczenia. Na władzę ma wpływ klasa wyższa, ludzie, którzy mogą wykonać telefon do polityka, do lobbysty. Deweloperzy, szefowie dużych firm, ludzie bardzo bogaci. Jesteś w klasie wyższej, kiedy masz taki wpływ, albo tak dużo pieniędzy, że możesz zmieniać rzeczywistość. Klasa średnia, a już na pewno średnia średnia, może załatwić miejsce dla dziecka w przedszkolu. Albo lepsze miejsce w kolejce do lekarza. Poza tym niewiele.
2.
– Skąd ten strach? – pytam Dominika. Pijemy kawę w urządzonym przez Aśkę salonie z tarasem i widokiem na ruchliwą ulicę, a za nią ładny park.
– Nasze życie jest w miarę bezpieczną, ale jednak ułożoną z iluś tam elementów konstrukcją. Wyjmiesz któryś fundament i wszystko się wali. Pensja Asi idzie na kredyt, samochód i opłaty. Jeślibym stracił robotę, to leżymy. Oszczędności wystarczy na parę miesięcy. U mnie w firmie co kwartał zwalniają. Wszystko, co mamy, mieszkanie, auto, telewizor, laptopy – wszystko to jest na raty. Nie ma takiej opcji, żebym nie pracował. Nawet przez kilka miesięcy. Może jestem nadwrażliwy, ale to mi spędza sen z powiek. Że nie mamy żadnej poduszki.
To wszystko dlatego, że trzy lata temu Dominik stracił pracę. To była jedna z tych firm, które wmawiają pracownikom, że jesteśmy wielką rodziną i że to nie jest zwykła praca, to jest więcej niż praca.
– “To jest wspólnota”. Tak mówiły te palanty skończone – irytuje się. Człowiek zaczyna w takie rzeczy wierzyć, a potem, jak dostaje kopa, to traci coś więcej niż pracę. Traci grunt.
– Najpierw był szok, potem depresja, coś jakbym dostał kryzysu wieku średniego.
Psychiatra powiedział, że na kryzys za wcześnie. Przepisał leki.
– Znalezienie nowej roboty zajęło mi trzy miesiące. Po dwóch miesiącach zaczęliśmy nerwowo liczyć, na ile nam jeszcze wystarczy oszczędności. Córka miała trzy lata, szła do prywatnego przedszkola, bośmy się nie załapali na państwowe. Prywatne przedszkola są drogie.
Asia jest z protestanckiej rodziny. Uważa, że to musi być jakieś oparcie. Ludzie się spotykają, w coś tam wierzą, nawet jeśli nie w Jezusa, to chociaż we wspólnotę.
– W moim pokoleniu to już nieaktualne. To chyba dobrze, sama nie wiem. Czasem wjeżdżam windą na to nasze piąte piętro i myślę sobie, że za każdymi drzwiami jest inny kosmos. Tylko u nas na piętrze tych kosmosów jest pięć. Nie mają ze sobą nic wspólnego. Nie ma czegoś takiego jak wspólnota. Są bańki.
3.
– Dziś to, czy ktoś należy do klasy średniej, czy nie, w mniejszym stopniu zależy od jego sytuacji ekonomicznej czy wykonywanego zawodu – mówi prof. Barbara Fatyga, kulturoznawczyni, socjolożka i antropolożka kultury z Uniwersytetu Warszawskiego. – Znacznie istotniejsze są style życia, światopoglądy, przekonania, sposoby wychowania dzieci. W klasie średniej może się mieścić nauczyciel z wielkiego miasta i właściciel małego pensjonatu na prowincji. Finansowo dzieli ich bardzo dużo, ale ich style życia wcale nie muszą się różnić.
– Czy to znaczy, że wielkomiejska klasa średnia nie różni się od tej z małych miast i wsi?
– Jeszcze 20 lat temu różnice były dość wyraźne. Dziś ta osobność to coraz bardziej mit. Czas i przestrzeń się kompresują, dzięki technologii, w wyniku rozmaitych procesów globalizacyjnych. Wracając do pytania o definiowanie klasy średniej: wspólnota stylu życia, wspólnota światopoglądowa. Można ją dodatkowo opisać za pomocą kryterium dochodowego. I tyle.
– To klasa średnia nie miała być fundamentem? Solą ziemi?
– W naukach społecznych istniało bardzo silne przekonanie, mniej więcej od rewolucji przemysłowej, od czasu, gdy kapitalizm przeszedł ze swojego stadium dzikości w nieco bardziej dojrzałą formę, że tak właśnie jest. Że klasa średnia jest osią społeczeństwa, że od niej zależy dobrobyt wszystkich, że jest gwarantem pewnej stabilności politycznej, społecznej, ekonomicznej. Ale to się zmieniło. Ta wyidealizowana klasa średnia, znana z wielkich XIX-wiecznych powieści, to byli ludzie, których cechował zdrowy rozsądek. W świecie szarpanym emocjami nie ma mowy o zdrowym rozsądku. Żyjemy w permanentnym nieładzie i nie podejmuję się przewidywania, co się może wydarzyć, bo to jest dość karkołomne zajęcie. Większość ludzi, którzy poważnie przyglądają się tym procesom, zaczyna się bać.
– To niebezpieczne?
– To przerażające. Wracamy do społeczności masowej, sterowanej zbiorowymi emocjami, słabo przewidywalnej, chwiejnej. Zjawisko masy zostało w klasycznych pracach świetnie opisane. Wiemy, że to nie jest dobry prognostyk dla przyszłości świata.
4.
Sylwia, 36 lat. Stan posiadania: dwupokojowe mieszkanie, szczęśliwie nie w kredycie. Volvo z 2009 r., szczęśliwie nie w rozsypce. Dwoje dzieci, pięć i osiem lat oraz były mąż, którego Sylwia nie wpisuje w comiesięczny przychód, bo wiecznie zalega z alimentami.
– Michał jest lekkoduchem. Między innymi z tego powodu łatwo się w nim było zakochać, a potem uciekać gdzie pieprz rośnie – tłumaczy. – Ojcem jest dobrym, ale weekendowo, bo on potrafi być wyłącznie dobrym policjantem. W sumie to oceniam jego dojrzałość emocjonalną na 13 lat. Więc dla dzieciaków taki starszy brat.
Michał ma wolny zawód, pracuje jako akustyk. Jak ma dobry miesiąc, zarobi te siedem, osiem tysięcy. Jak zły, to nic nie zarobi. Na szczęście ma mieszkanie, które kupił 15 lat temu i niedawno spłacił. Bo tak, wzdycha Sylwia, to chyba mieszkałby kątem u niej.
– Jestem tłumaczką, daję korki z angielskiego. Moje uśrednione osiem tysięcy na rękę musi wystarczyć na mnie, dzieci i jamnika, który jak na złość ma alergię i ciągle z nim trzeba biegać do weterynarza. Specjalnie sprawdziłam, czy się kwalifikuję do klasy średniej. Kwalifikuję się. A żyję od pierwszego do pierwszego, pracuję nawet kiedy jestem chora. Nie wiem, gdzie mi się rozchodzą pieniądze, niczego sobie nie kupuję.
Sylwia uważa, że jest typową przedstawicielką swojej bańki. Wielkomiejska klasa średnia o inteligenckich albo półinteligenckich korzeniach. Zarabiająca między pięć a dziesięć tysięcy miesięcznie. Z rosnącym poczuciem braku wpływu.
– Jak sobie dobrze radzisz finansowo, a do pandemii było zupełnie OK, to żyjesz w oddzieleniu od państwa, jesteś zosia samosia. Jak zaczynasz być coraz bardziej pod kreską, to czujesz, jak niewiele możesz. Nieustannie myślisz o pieniądzach, rozmawiasz o nich z przyjaciółmi, którzy też muszą wiecznie kombinować. Marzenia? W sferze makro: Europa, świeckie państwo, dobra edukacja dla dzieci. I żeby wojny nie było. A w sferze mikro: żeby z kasą było lepiej. I żeby dzieciaki były zdrowe. I pies. I były mąż.
Jest tak, wzdycha Sylwia, jakby świat się nagle rozleciał, jakby struktura świata popękała. Wszystko jest chaotyczne. Niepewne, dziwne.
– Może po prostu ludzie tacy jak ja po raz pierwszy w życiu odczuli nieobecność państwa. Długo nic od niego nie chcieliśmy i tak już zostało. I komu mam teraz powiedzieć, że się nie zgadzam na to, że wszystko wszędzie trzeba robić prywatnie, za pieniądze. Przedszkola, szkoły, dentystów, psychiatrów.
5.
– Dawniej klasa średnia żyła w przekonaniu, że porządna, uczciwa praca przyniesie efekty – mówi prof. Barbara Fatyga. – Ludzie tego doświadczali w swoich życiach, widzieli w życiach innych ludzi. Częściej godzili się na to, że na efekty trzeba będzie poczekać. Praca zwiększy mój dobrobyt, bezpieczeństwo mojej rodziny, może nie dziś, nie jutro, ale kiedyś tak. Teraz niewiele osób kieruje się takim etosem. Ludzie żyją raczej w rozhuśtanych emocjach, co zresztą jest silnie wspierane przez kulturę popularną. Nie ma mowy o odroczonej gratyfikacji.
– Pamiętamy, co się stało, kiedy klasa średnia w Republice Weimarskiej poczuła, że traci grunt pod nogami.
– Nie trzeba szukać Hitlera, wystarczy popatrzeć, co się przed chwilą wydarzyło w USA. Dlaczego Trump ma takie poparcie? Dlaczego Orbán? Ludzie nieprzygotowani odpowiednio do bycia w świecie, który się tak szybko zmienia, są przerażeni, a populiści to przerażenie zagospodarowują. Klasa średnia jest targana emocjami, coraz bardziej nastawiona na konsumpcję. Przypomina to wszystko taniec na wulkanie.
6.
Adam czuje się wyjałowiony. Terapeutka mówi, że prowadzi gospodarkę rabunkową. Dzieli sobie życie na: zapiep** – 75 proc., odreagowywanie – 15 proc. Zostaje 10 proc. życia na nie wiadomo co. Chyba na zamartwianie się.
– Chciałbym się po prostu poczuć bezpiecznie. Że nie muszę, że moje życie nie zależy od tej szalonej ilości zmiennych – żali się. – Prowadzę jednoosobową działalność, moje przetrwanie zależy od tego, ile godzin poświęcę na zlecenia. Zarabiam wystarczająco dużo, żeby móc sobie pozwolić na różne rzeczy, ale za mało, żeby się nie bać, że to stracę. Od tej ciągłej niepewności jutra mam ochotę oszaleć.
Terapeutka namawia Adama, żeby zwolnił. Ale jak? Samochód trzeba spłacać, mieszkanie trzeba wynajmować. – Jak się spóźnię z ratą, wymówią kredyt – tłumaczy. – Jak się spóźnię miesiąc z czynszem, wywalą mnie z mieszkania. I co? Wrócę do rodziców? Do Siedlec? Wynajmę pokój jak student?
Na razie Adam zapiep***. Obiecuje sobie, że jak to wszystko zacznie w końcu procentować, ten cały pie*** wysiłek, to wtedy życie będzie jak taka miła podusia, na której człowiek sobie podróżuje nawalony antydepresantami, zabezpieczony terapeutycznie, pielęgnujący swoją relację z alkoholem tak, by nie stała się kłopotliwa. Znajdzie czas dla siebie. Zadba o zdrowie. Założy rodzinę. Co ty chrzanisz? – pyta czasem sam siebie.
– Co to znaczy być klasą średnią? – zamyśla się Adam. – Chyba to, że żyjesz w jednej z tych baniek, zwykle w mieście, zwykle wśród osób o liberalnych poglądach, często opóźniających różne grube decyzje typu założenie rodziny, dzieci. Słuchasz podobnej muzyki, oglądasz podobne pierdoły w internecie. Masz wystarczająco dużo, żeby przeżyć, ale za mało, żeby przestać się bać.