Cztery punkty były kluczowe dla prezesa PiS przy wyborze kandydata na prezydenta.
Pierwszy to nazwisko, które zaskoczy konkurentów, media i społeczeństwo. To dlatego wypuszczano przecieki z fejkowymi nazwiskami. Gdy decyzja w sprawie Nawrockiego już w zasadzie zapadła, wyszedł Jacek Sasin i powiedział, że są jeszcze cztery kandydatury, a chwilę potem pojawiła się wersja z Beatą Szydło, co dla każdego, kto znał sytuację w partii, było zupełnie fantastycznym scenariuszem.
Jednak w momencie, gdy media Sakiewicza podały, że będzie to Nawrocki, nie było już “efektu wow”, na jaki liczył Kaczyński.
A kolejne kryteria?
– Drugie sprowadzało się do tego, by zbyt dobry wynik kandydata PiS nie zagroził pozycji Kaczyńskiego w partii. Bo dziś jego przywództwo przeżywa wyraźny kryzys.
Trzecie kryterium to po prostu dobry wynik wyborczy. Już tłumaczę, co to znaczy. Przez lata doktryna Kaczyńskiego zakładała, że na prawo od PiS nie ma prawa istnieć żadna znacząca formacja. Tymczasem wybory europejskie utrwaliły sytuację, że na prawo od PiS coś jednak jest i rośnie, podczas gdy skupione na sobie PiS znajduje się w najlepszym wypadku w stagnacji, a nawet gorzej. Bo w wyborach europejskich PiS nie tylko spadło na drugie miejsce za PO, ale też straciło w stosunku do wyborów europejskich w 2019 r. sześć mandatów i 10 pkt proc. poparcia.
Wybory prezydenckie będą domknięciem cyklu, który dla PiS zaczął się 15 października i przynosił kolejne klęski. Jeśli kandydat Konfederacji poradzi w nich sobie przyzwoicie, to umocni to wątpliwości co do atrakcyjności marki PiS na prawicy i ruchy odśrodkowe w tym środowisku. Dlatego Kaczyński wybierał takiego kandydata, który miałby szansę pogrążyć rywala z Konfederacji.
Ostatnie kryterium to utrzymanie jedności w partii. Bo osłabieniu przywództwa Kaczyńskiego towarzyszy zwiększenie napięć między poszczególnymi frakcjami. Morale siada, prezes wysyła swoich skarbników po działaczach – zwłaszcza tych, którzy dzięki partii zarobili w latach 2015-2023 – co nasila pytania, “czy marka PiS ma przyszłość, skoro jej lider nie był nawet w stanie uchronić partii przed utratą środków”.
I dlatego kandydatem PiS nie został Przemysław Czarnek.
– Jego start zagrażałby jedności partii i utrzymaniu równowagi między frakcjami. Czarnek to biegun przeciwny do Mateusza Morawieckiego i ekipa byłego premiera do końca walczyła, by zablokować tę kandydaturę.
Czarnek rośnie w siłę. W 2023 r., gdy PiS straciło 8 pkt proc., był jedynym z głównych polityków PiS, który poprawił osobisty wynik w wyborach do Sejmu. Ma wielkie ambicje i nie wiadomo, gdzie widzi się w partii za pięć lat – i to też pewnie nie jest w smak Jarosławowi Kaczyńskiemu.
Wreszcie ma tak wielką pulę elektoratu negatywnego, że w PiS budziło wręcz panikę, czy w drugiej turze jego start skończy się nie porażką, ale katastrofą.
Więc został tylko Karol Nawrocki?
– To bardzo dobre sformułowanie – został, gdy uznano, że wszyscy inni wypadają jeszcze słabiej. Nawrocki nie tyle spełnia te cztery kryteria Kaczyńskiego, ile w najmniejszym stopniu je zaburza. Z efektem zaskoczenia nie do końca wyszło, ale nikt nie podejrzewa, żeby w jakikolwiek sposób mógł zagrozić Kaczyńskiemu. Z badań wynikało, że może sięgnąć po część elektoratu Konfederacji, zwłaszcza tę narodową. Nie zaburza też szczególnie jedności partii.
Do nas z wnętrza partii płynęły sygnały, że proces wyboru przeciąga się tak długo między innymi dlatego, że Kaczyński do końca nie był przekonany, czy to właściwa osoba.
Co jest dziś jego największą słabością? Według sondażu dla Radia Zet kojarzy go tylko 39 proc. Polaków.
– Rozpoznawalność to nie jest z pewnością jego największy problem. Po ogłoszeniu kandydatury Nawrockim zainteresowały się media, a po pełnym wejściu w kampanię jego rozpoznawalność osiągnie docelowe wartości.
Nie przywiązywałbym też szczególnej wagi do tego, że w pierwszych sondażach od Trzaskowskiego dzieli go kilkanaście punktów procentowych. Moim zdaniem to wynika z dezorientacji elektoratu PiS, głównie z obszarów wiejskich, który jeszcze nie wie, że to on jest wybrańcem partii, i jak widzi sondaż z Nawrockim bez dopisku “kandydat PiS”, to albo mówi, że nie będzie głosować, albo odmawia odpowiedzi. Ten dystans będzie się zmniejszał, gdy wyborcy PiS zaczną kojarzyć, że to ich kandydat.
Problem widzę w czym innym: Nawrocki nie ma za sobą chrztu bojowego. Nigdy nie startował w żadnej kampanii, a od razu został rzucony w najtrudniejszą.
Podobnie jak Kukiz w 2015 i Hołownia w 2020 r.
– Ale oni startowali jako “kandydaci awangardowi”, nie z dwóch głównych partii. Osiągnęli wyniki, jakie osiągnęli, ale żaden nie wszedł do drugiej tury. Nie towarzyszyło im wszędzie przez kilka miesięcy kilka kamer ani kilkanaście mikrofonów, a to teraz czeka Nawrockiego. W takiej sytuacji margines błędu jest dużo mniejszy, zwłaszcza gdy Nawrocki startuje jako słabszy kandydat z dwójki głównych graczy.
To jak ocenia pan początek kampanii Nawrockiego?
– Ludziom, którzy organizowali konwencję w Krakowie, wystawiłbym niedostateczny. Powinna być w marketingu politycznym przykładem tego, czego nie robić. Nie pamiętam, kiedy musiałem się tak wysilać, by utrzymać uwagę przy wystąpieniu polityka. Co jest o tyle ciekawe, że oglądałem wiele wystąpień Nawrockiego jako prezesa IPN – nigdy nie czytał z kartki i na ogół wypadał dużo lepiej niż w niedzielę.
Wielu komentatorów zastanawia się, kto zostanie Kamalą Harris tych wyborów, ja tymczasem mam wrażenie, że na razie Nawrocki został Sarah Palin – John McCain wybrał ją sobie jako kandydatkę na wiceprezydentkę w 2008 r. i szybko skończyło się to katastrofą. Nie mówię, że Nawrocki przegrał już wybory, ale początek ma naprawdę fatalny.
Dla wielu wyborców start Nawrockiego będzie pytaniem: “Czy chcesz powrotu PiS do władzy?”. I moim zdaniem społeczeństwo nie jest dziś gotowe odpowiedzieć “tak”
Uda się przekonać wyborców, że to kandydat “obywatelski”?
– Jaka ma być obywatelskość Nawrockiego, gdy przemawia przed nim Kaczyński? A można było chociaż ogłosić w niedzielę start Nawrockiego jako kandydata obywatelskiego, a kilka dni później oficjalnie udzielić mu poparcia PiS, to by wyglądało minimalnie bardziej wiarygodnie.
Ale z tą “obywatelskością” są też dwa inne, znacznie poważniejsze problemy. PiS miało wizerunek – przynajmniej wśród swoich wyborców – partii, która nie kłamie; jeśli składa jakieś obietnice, to je spełnia. Tymczasem tutaj widać, że z obywatelskością Nawrockiego wciska, za przeproszeniem, Polakom kit.
Drugi polega na komunikacyjnej niespójności. PiS z jednej strony przedstawia się jako partia w oblężeniu, wzywa swoich zwolenników do maksymalnej mobilizacji. Z drugiej prezes Kaczyński mówi, że z badań mu wyszło, że czas na koniec “wojny polsko-polskiej” i na obywatelskiego kandydata. To kłóci się z dotychczasowym przekazem i może łatwo zdemobilizować ich bazę. Tym bardziej że Nawrocki i tak jest kandydatem dość problematycznym z punktu widzenia mobilizacji twardego elektoratu.
W jakim sensie?
– On nie jest Andrzejem Dudą, nie ma takiego talentu do zmiany poziomów retorycznych jak obecny prezydent. Bo Duda potrafił zatańczyć z kołem gospodyń wiejskich albo zmienić się w Zagłobę, podkręcić symbolicznego wąsa i wejść w gawędziarski tryb. Niemniej gdy przemawiał w oficjalnej funkcji głowy państwa – mimo miejscami zabawnych wpadek – nie był tym samym Dudą wcinającym kiełbasę z piwem na święcie gminy, tylko zachowywał się tak, jak wyborcy oczekiwali od prezydenta.
Nawrocki nie będzie Zagłobą. Jego styl przemawiania jest dość dystyngowany, “profesorski”. Pod tym względem przypomina raczej Lecha Kaczyńskiego niż Andrzeja Dudę. Tylko PiS nie potrzebuje dziś kandydata, który powalczy takim wizerunkiem o 2-3 pkt proc. więcej w wielkich miastach, ale kogoś, kto zmobilizuje ich bazę. Nawrocki ma ją szansę poznać właśnie na festynach, ewentualnie generując w sieci newsy i filmiki, które będą się klikać – a to ostatnie mu na razie nie wychodzi.
W efekcie “obywatelski kandydat”, w którego obywatelskość nikt nie wierzy, niespójny z bardzo wyrazistym przekazem partii w parlamencie, próbując przekonać wszystkich, może ostatecznie nie przekonać nikogo. Z tym “nikogo” oczywiście przesadzam, bo nie będzie też tak, że Nawrocki dostanie tylko 50 proc. głosów wyborców PiS. Ale nawet 80 proc. to też będzie katastrofalny wynik w pierwszej turze.
Możliwe, że nie wejdzie do drugiej?
– Do drugiej tury trzeba przebić pułap 4 mln głosów. Nie widzę dziś nikogo poza kandydatami PiS i KO, kto mógłby mieć takie poparcie.
Przejdźmy do Trzaskowskiego. Blisko 75 proc. głosów w prawyborach go wzmacnia?
– Zdecydowanie. To jednoznaczny sygnał ze strony partii. Zresztą całe te prawybory były tak ustawione, by wygrał je Trzaskowski – z publikacją zrobionego przed prawyborczą kampanią sondażu na czele. Ale jednocześnie to w dużej mierze jest “bańka” poparcia, która może pęknąć. Wielokrotnie pisałem, że lepszym kandydatem dla KO byłby Sikorski. I słabość Nawrockiego wcale nie służy Trzaskowskiemu. Usypia jego kampanię i elektorat. Dla kandydata najlepsze są sondaże, w których lekko przegrywa – bo to najbardziej mobilizuje jego wyborców.
Na czym polegają problemy Trzaskowskiego?
– Gdy obserwowałem jego prekampanię, w głowie pojawiało mi się określenie często stosowane do Kamali Harris “word salad” – sałatka słowna. Trzaskowski też mówił o wszystkim. Gdy pytało się go o konkrety, to odpowiadał, ale trudno było powiedzieć, jaki jest główny wątek jego kampanii.
Tymczasem w polityce potrzebna jest prostota. Kandydat musi tak naprawdę odpowiedzieć na dwa pytania: “kandyduję, bo” i “kandyduję, by”. Czyli: dlaczego kandyduję w wyborach prezydenckich, co chcę w ten sposób zmienić. Ja nie wiem, po co Trzaskowski kandyduje.
By dokończyć odsuwanie PiS od władzy?
– Cezary Tomczyk mówił, że kampania ma być pozytywna.
By było normalnie?
– Czyli jak?
Nie tak jak za rządów PiS.
– Wyborcy nie zadają sobie takich pytań. Mają swoje priorytety. Zatroskani o stan opieki zdrowotnej – to jest dziś polska cicha większość. W sondażu Opinii24 o tematach kampanii pierwsza była obronność (53 proc. badanych), a tuż za nią służba zdrowia (51 proc.). Tymczasem żaden z kandydatów nie mówi o zdrowiu.
Bo nie mieści się w kompetencjach prezydenta.
– Ale od 2015 r., za sprawą PiS, wszystkie kampanie robione są tak, jakby były parlamentarnymi. I Trzaskowski wie, że nie może na pytanie o służbę zdrowia odpowiedzieć jak Komorowski: “co to w ogóle za pytanie, to nie te wybory”. Musi przedstawić jakąś wizję Polski pod swoimi rządami. Choćby po to, by odbić się od prezydentury Dudy, który w 2015 r. obiecywał najbardziej aktywną prezydenturę od czasów Kwaśniewskiego, a aktywność sprowadzała się – że powiem tu przekazem aktywisty PO – do zmieniania wkładów w długopisach.
Ludzie, nawet ci, którzy wiedzą, jakie są kompetencje prezydenta, chcą usłyszeć, że lista priorytetów kandydata jest zgodna z ich, z tym, co nie pozwala im zasnąć. I moim zdaniem Radek Sikorski ze swoim skupieniem na kwestiach bezpieczeństwa był bardziej spójny z priorytetami społeczeństwa, niż na razie jest Trzaskowski.
Choć, żeby było jasne, odpowiedzi na pytania “kandyduję, by” i “kandyduję, bo” nie widzę też u Nawrockiego.
Jak może pęknąć bańka poparcia Trzaskowskiego?
– Są ogólnie dwa rodzaje kandydatów: typu Hillary Clinton i typu Donald Trump. Ten pierwszy pozycjonowany jest do startu, jego ogłoszenie jest tylko formalnością. Więc jeśli na osi igrek umieścimy na początku sondażowe poparcie dla takiego kandydata, to będzie ono bardzo wysokie.
Kandydatura typu Trump jest wielkim zaskoczeniem. Na początku wszyscy pytają: “Gdzie ten człowiek się w ogóle pcha?!”, więc zaczyna z niskiego pułapu.
Na osi iks płynie czas. I z czasem wysokie poparcie “Clinton” idzie w dół. Przez lata budowany mit takiej kandydatury ulega weryfikacji, zderzając się choćby z negatywną kampanią drugiej strony. Za to notowania “Trumpa” mogą niespotykanie iść w górę. I kluczowe pytanie brzmi: czy do dnia wyborów te linie poparcia się przetną i kandydat typu Trump wyprzedzi kandydata typu Clinton.
Nawrocki na razie jest raczej Sarah Palin. Ale Trzaskowski jest bez wątpienia kandydatem typu Hillary Clinton.
Nie przeszedł weryfikacji w trakcie kampanii w Warszawie wiosną?
– Nie pamiętam, kiedy prawica zrobiła tak nieudaną kampanię w stolicy, tymczasem Trzaskowski w starciu z Bocheńskim w zasadzie powtórzył swój wynik z 2018 r. Choć wybory z 15 października przyniosły wzrost poparcia dla strony lewicowo-liberalnej, skonsumowała go niemal w całości Magdalena Biejat.
Trzaskowski pokazał też w kampanii warszawskiej zachowania, które będą problematyczne w wyborach prezydenckich. Nie pojawił się np. w debacie na Kanale Zero. Warszawa jest bastionem PO, więc to mu nie zaszkodziło. Ale w 2025 r. prezydencka debata na Kanale Zero będzie miała pewnie gigantyczne zasięgi. Jeśli Trzaskowski ją zlekceważy, popełni wielki błąd. Ale jeśli weźmie w niej udział, to może sobie po prostu nie poradzić. Bo to nie jest polityk – w przeciwieństwie do choćby Tuska – dobrze radzący sobie w niekontrolowanym środowisku. Jego instynkt nakazuje mu przede wszystkim ograniczanie ryzyka i unikanie kontrowersji, on ma bardzo silne defensywne odruchy. A to się niekoniecznie sprawdza w takim otoczeniu.
I Nawrocki może wyprzedzić Trzaskowskiego?
– Problem z kampanią opartą na minimalizowaniu ryzyka i wypłaszczaniu trendu spadku jest taki, że łatwo może zostać odebrana jako żmudna i nudna. Kampania defensywna, skupiająca się na tym, by nie popełnić błędu, nie ekscytuje. Gdyby w wyniku takiej kampanii Trzaskowski przegrał w pierwszej turze, to bardzo by to zmobilizowało elektorat PiS, dając nadzieję na zmianę.
Jeszcze jedno może przechylić boisko na niekorzyść Trzaskowskiego: załamanie się poparcia koalicjantów. Jego start zatapia zupełnie kandydaturę Hołowni, który nie wiem po co startuje w tych wyborach. Opowiada o końcu “wojny polsko-polskiej”, odgrzewając kotleta z 2020 r. Przedstawia się jako kandydat niezależny, ale jest przecież liderem partii Polska 2050, która ma swoich ministrów w rządzie. Jeśli lewica wystawi kogoś takiego jak Agnieszka Dziemianowicz-Bąk, też skończy się to fatalnym wynikiem.
Słabe wyniki Hołowni i kandydata lewicy mogą poprawić wynik Trzaskowskiego w pierwszej turze, ale jednocześnie zdemobilizują elektorat koalicjantów przed drugą.
I ostatecznie Trzaskowski może przegrać?
– Jeśli nie będzie jakiegoś niespodziewanego załamania, to mimo wszystko mniej prawdopodobne.
PiS liczy na analogie z Trumpem, ale Trump odebrał władzę ekipie, która rządziła w czasie inflacji, który w Polsce przypadł na rządy PiS. Więc Trzaskowski będzie mógł jeszcze powtarzać w kampanii “przez osiem ostatnich lat” i uderzać w rządy PiS. KO, owijając się w biało-czerwoną flagę, odebrała też PiS polską wersję retoryki “America First”, która bardzo pomogła Trumpowi.
Problem PiS polega wreszcie na tym, że w 2025 r. Nawrocki nie będzie kandydatem zmiany, tak jak był nim Duda w 2015. Dla wielu wyborców jego start będzie pytaniem: “Czy chcesz powrotu PiS do władzy?”. I moim zdaniem społeczeństwo nie jest dziś gotowe odpowiedzieć “tak” na to pytanie.
Daniel Pers jest analitykiem specjalizującym się w prognozach przedwyborczych, szefem zespołu Pers Election