Niemal natychmiast po opublikowaniu anonsu rozdzwonił się telefon. W motoryzacji pracuję od ponad ćwierć wieku, wiem, kiedy rozmawiam z fachowcem, a kiedy z amatorem. Na pierwszych 10 telefonów może jeden był od zwykłego Kowalskiego, pozostałe od zawodowych handlarzy. Zawodowcy najpierw weryfikowali to, co dla nich najważniejsze: czy auto jest zarejestrowane, czy mam komplet dokumentów, czy jest w nim katalizator (dotyczy głównie tanich aut, bo ceny surowców są teraz tak wysokie, że oryginalny katalizator może być wart kilka tysięcy złotych). Pytali o typowe potencjalnie dyskwalifikujące problemy modelu, no i oczywiście od razu próbowali zbić i tak niską ceną. Bo skoro ktoś nisko wycenia auto, to pewnie ma jakąś podbramkową sytuację i coś jeszcze da się ugrać.
Prywatny nabywca miał mnóstwo pytań, chciał się umawiać na oględziny w serwisie, prosił o dodatkowe zdjęcia, pytał o szczegóły, które chciał konsultować ze swoim mechanikiem. Po telefonie od pierwszego konkretnego zawodowca pojawiły się kolejne – ja mogę być za pół godziny, dam więcej od kolegi, jak ten pierwszy nie weźmie, to da pan znać, to przyjadę. A może wymiana na coś tańszego albo droższego?
Efekt? Po niespełna dwóch godzinach od wystawienia ogłoszenia miałem już w rękach podpisaną umowę, pieniądze w portfelu, a auto było na lawecie handlarza. Kiedy po kolejnych kilku godzinach prywatny potencjalny kupiec znów zadzwonił, że się namyślił, że po pracy chętnie przyjedzie zobaczyć auto, było już dawno po sprawie. Tak to w tej branży działa!
Zawodowi handlarze monitorują ogłoszenia, a kiedy pojawi się auto, na którym można zarobić, błyskawicznie przyjeżdżają z gotówką. Po paru tygodniach auto znów pojawia się w ogłoszeniach, ale już za normalną cenę, po handlarsku przygotowane do sprzedaży, z lepszymi, podkolorowanymi zdjęciami i bardziej zachęcającym opisem.
Podobnie jest np. z autami zostawianymi w rozliczeniu u dilerów – te wyjątkowo atrakcyjne (tanie albo w bardzo dobrym stanie) szybko znajdują nabywców “po znajomości”, sporadycznie pojawiają się w normalnej ofercie, w ogłoszeniach.
Na okazję amator może liczyć niemal tylko wtedy, kiedy auto sprzedaje ktoś z rodziny lub znajomych, może sąsiad, który nie zdążył jeszcze wystawić ogłoszenia. Czasem też wtedy, kiedy sprzedawca popełni błąd przy wystawianiu ogłoszenia – np. źle wpisując model czy markę albo typ pojazdu – i trafi ono nie do tej kategorii, którą stale monitorują handlarze. W pozostałych przypadkach z zawodowcem, który siedzi przed komputerem, w kieszeni ma gotówkę, a na placu lawetę, żeby natychmiast wyruszyć po interesujące auto, prywatny kupujący nie wygra. Jaki z tego wniosek? Pozostaje skupić się na poszukiwaniu auta dobrego, choć niekoniecznie taniego.
Dlaczego auta używane są aż tak drogie?
Jeśli ktoś od dawna nie zaglądał do ogłoszeń, to teraz może przeżyć szok. Jest drogo! Bardzo drogo! Do Polski sprowadza się więcej aut używanych z zagranicy, niż sprzedaje nowych, tych wyprodukowanych w Polsce i importowanych. W 2022 r. nowych aut osobowych sprzedano niespełna 420 tys., a używanych z zagranicy zarejestrowano w tym czasie ok. 772 tys. Jednocześnie w tym czasie Polska miała jedną z najwyższych stóp inflacji w Europie, co przełożyło się na kurs złotówki do euro, czyli do waluty, którą płacimy za auta sprowadzane do Polski przede wszystkim z Niemiec, Francji, Belgii i Holandii.
Tymczasem w Europie Zachodniej auta używane też podrożały – m.in. dlatego, że przez kryzys i obawy związane z napaścią Rosji na Ukrainę, ale także przez problemy z dostępnością nowych aut (m.in. przez brak podzespołów i surowców do ich produkcji, zaburzone łańcuchy dostaw, kryzys na rynku półprzewodników), wiele firm i osób prywatnych zrezygnowało z wymiany samochodów używanych na nowe, albo znacznie ją opóźniło – więc podaż aut z drugiej ręki jest mniejsza niż kiedyś, co przekłada się na wysokie ceny. Według szacunków z rynku niemieckiego (dane portalu autoscout24.de), czyli tego, z którego do Polski trafia najwięcej używanych aut, w ciągu ostatnich dwóch lat średnia cena samochodu z drugiej ręki wzrosła o ok. 5350 euro i obecnie to ponad 28 tys. euro! Co ciekawe, w Polsce porównywalne auta kosztują często mniej niż w Niemczech, to efekt tego, że na nasz rynek trafiają najczęściej pojazdy uszkodzone lub z wadami, które obniżają ich cenę, bo innych zwykle nie opłaca się sprowadzać.
Jakiego auta potrzebuję, jakiego chcę, a na jakie mnie stać
W przypadku zakupu nowego auta z salonu, przy określonym budżecie wybór jest znacznie prostszy, niż wtedy, kiedy kupujemy auto używane. Na rynku wtórnym np. za 50 tys. zł można kupić niemal nowego miejskiego malucha, kilkuletnie auto kompaktowe, 10-letniego SUV-a czy vana, auto sportowe, luksusową limuzynę – do wyboru, do koloru. Zawsze jednak warto pamiętać, że zakup samochodu to dopiero początek wydatków.
Za 50 tys. staniemy się właścicielami np. trzyletniej toyoty aygo z przebiegiem poniżej 30 tys. km i 72-konnym silnikiem pod maską albo np. 13-letniego bmw serii 7 z 245-konnym, trzylitrowym dieslem, które pod względem komfortu jazdy, bezpieczeństwa czy osiągów, bije toyotę na głowę. Późniejsze koszty, nawet przy założeniu, że wielka, luksusowa limuzyna z dieslem pod maską nie musi być paliwożerna, w przypadku tych dwóch aut dzieli przepaść. Od ubezpieczenia, aż po rutynowe przeglądy i ewentualne naprawy. Zwykły przegląd, z podstawowymi wymianami eksploatacyjnymi, w przypadku leciwej limuzyny klasy wyższej może kosztować pięć, sześć razy tyle, co w przypadku miejskiego autka. Nie bez powodu samochody z najwyższej półki ponadprzeciętnie szybko tracą na wartości albo w pewnym momencie zaczynają szybko przechodzić z rąk do rąk. Oczywiście, nie warto popadać w skrajności, samochód powinien nie tylko jeździć, ale też sprawiać przyjemność, ale nie może doprowadzać do ruiny domowego budżetu.
Gdzie szukać ofert, jak wybrać właściwą?
Szukasz auta? Czasem warto rozpuścić wici wśród rodziny lub znajomych – może ktoś ma do sprzedania samochód, który spełni twoje oczekiwania? To sposób, żeby kupić auto taniej, bez płacenia marży pośrednikowi. Jeśli tą drogą się nie uda, to w dzisiejszych czasach pozostaje w zasadzie tylko internet. Jazda po komisach czy odwiedzanie giełd nie mają sensu, bo wszystkie auta oferowane przez profesjonalnych sprzedawców są wystawione na platformach ogłoszeniowych. Często jest tak, że na tabliczce za szybą stojącego w komisie czy u dilera pojazdu cena jest wyższa niż w ogłoszeniu w sieci – to prosty trik, który pozwala sprzedawcy udawać, że schodzi z ceny, kiedy na placu pojawi się zainteresowany klient.
Przy poszukiwaniach auta warto zawęzić nieco kryteria wyszukiwania – wybrać kilka interesujących modeli, określić maksymalny wiek pojazdu, rodzaj silnika czy skrzyni biegów, niezbędne wyposażenie. To łatwe, bo wszystkie platformy ogłoszeniowe pozwalają filtrować oferty. A co z maksymalnym przebiegiem? Tu szkoły są różne, ale jako fachowiec wcale nie radzę automatycznie skreślać aut z ponadprzeciętnie wysokimi przebiegami albo koncentrować się tylko na tych egzemplarzach, które jak na swój wiek mają wyjątkowo niski stan licznika. Dlaczego? Bo samochód, który ma wysoki przebieg jak na swój wiek, prawdopodobnie jeździł głównie na dłuższych trasach – a 300 tys. km przejechanych po autostradzie może się mniej odbić na kondycji samochodu niż np. 100 tys. km wyłącznie w miejskich korkach.
Jeśli samochód ma wiarygodną i kompletną historię serwisową, to relatywnie wysoki przebieg nie powinien być czynnikiem dyskwalifikującym. Niski stan licznika, bez wiarygodnej historii serwisowej, czy choćby potwierdzeń z obowiązkowych przeglądów, to nie argument przemawiający za zakupem auta. Kręcenie liczników to wciąż poważny problem, a tylko w niewielu krajach da się łatwo sprawdzić, tak jak w Polsce, przebiegi odnotowywane podczas obowiązkowych przeglądów. Np. jeśli auto pochodzi z Niemiec i nie ma do niego oryginalnych wydruków z przeglądów, jedyną nadzieją na sprawdzenie przebiegu jest uzyskanie dostępu do danych z autoryzowanych serwisów. Jeśli auto było obsługiwane w niezależnych warsztatach, to… “przebieg jest do negocjacji”.
Jak daleko warto jechać po auto?
Kolejna kwestia – zakres poszukiwań. Niestety, większość sprzedawców przynajmniej częściowo mija się z prawdą. To, że auto wygląda doskonale w ogłoszeniu, a sprzedawca deklaruje, że jest w idealnym stanie, ma udokumentowaną historię serwisową, jest bezwypadkowe, to nie znaczy, że na miejscu nie przeżyjemy rozczarowania. To często też celowa taktyka nieuczciwych handlarzy, którzy liczą na to, że klient, który poświęci mnóstwo czasu i pieniędzy na dojazd, nie będzie chciał wracać z pustymi rękoma i przymknie oko na niedoskonałości auta – w najgorszym razie da się go obłaskawić, opuszczając cenę, albo zaproponować inne auto.
Jeśli nie mieszkasz na odludziu, w rejonie gdzie nie ma ofert sprzedaży aut, nie chcesz stracić zbyt wiele czasu i pieniędzy na oglądanie odpicowanych aut, ogranicz zakres poszukiwań np. do 100 km od domu.
A co, jeśli pojawiają się ciekawe oferty w większej odległości? W takiej sytuacji można skorzystać np. usług rzeczoznawców, “mobilnych ekspertów”, którzy na nasze zlecenie ocenią samochód – na rynku jest już sporo firm, które współpracują ze specjalistami w różnych regionach kraju. Taka usługa kosztuje, w zależności od zakresu zleconych badań, od ok. 350 do ponad 1 tys. zł. W pakiecie są zwykle oględziny auta pod kątem szkód wypadkowych (pomiar grubości lakieru), typowych usterek mechaniki, śladów manipulacji przy polu numerowym, sprawdzenie wiarygodności przebiegu, sprawdzenie stanu opon, szyb.
W bardziej rozbudowanych pakietach można liczyć na szczegółową kontrolę auta w serwisie, diagnostykę komputerową. Takie sprawdzenie rzeczywiście ma sens, bo doświadczony fachowiec, który bez emocji ogląda auto, jest w stanie zauważyć więcej niż rozentuzjazmowany zakupem amator. Ten sposób weryfikacji oferty ma też i wady – na wykonanie usługi trzeba zazwyczaj nieco poczekać, np. dzień, dwa (z wyjątkiem płatnych ekstrausług ekspresowych), więc jeśli auto rzeczywiście jest dobrą i ciekawą ofertą, to może ona przejść potencjalnemu klientowi koło nosa.
Zanim pojedziesz oglądać auto z ogłoszenia
Żeby nie tracić niepotrzebnie czasu i pieniędzy przed wyjazdem po upatrzony w ogłoszeniu samochód, radzimy zebrać o nim jak najwięcej informacji. Zacznij od numeru VIN, czyli unikalnego numeru pojazdu. Jeśli VIN w ogłoszeniu nie ma, to warto poprosić o niego sprzedawcę – na jego podstawie można uzyskać od specjalistycznej firmy raport zawierający informacje o historii auta. Zapytaliśmy Roberta Krupińskiego, dyrektor sprzedaży autoDNA, jednej z największych firm oferujących raporty VIN, czego tak naprawdę można się z nich dowiedzieć: – Raporty historii pojazdu autoDNA dostarczają informacje o pojazdach i ich historii. Współpracujemy z zaufanymi i rzetelnymi instytucjami, które dostarczają nam wiarygodnych danych na temat pojazdów. Są to m.in. instytucje rządowe, administracja państwowa, centralne rejestry, stowarzyszenia, dilerzy, ubezpieczyciele, warsztaty, niezależne inspekcje. Z raportów autoDNA klienci mogą poznać historię pojazdu obejmującą informacje z VIN dekodera, historię przebiegów, uszkodzeń, kraju rejestracji, przeznaczenia pojazdu, liczby właścicieli, historii cenowej danego pojazdu oferowanego na aukcjach i ogłoszeniach, wyniku przeszukania baz pojazdów skradzionych, historii akcji serwisowych, archiwalnej dokumentacji pojazdu – tłumaczy.
Pamiętajcie też, że jeśli auto od dłuższego czasu zarejestrowane jest w Polsce, to można uzyskać (za darmo) informacje z polskiego CEPiK (odnotowane na przeglądach przebiegi, zmiany właścicieli itp.) – wystarczy wejść na stronę i wpisać numer rejestracyjny auta, numer VIN i datę pierwszej rejestracji (z dowodu rejestracyjnego). Zawsze warto dopytać sprzedającego o wszystkie inne szczegóły zawarte (bądź pominięte) w ogłoszeniu. Jeśli sprzedawca twierdzi, że auto jest bezwypadkowe, to dopytaj, czy to znaczy, że żaden element nie był powtórnie lakierowany. “Ja nie mierzyłem, nie jestem lakiernikiem” – wolne żarty, w tej branży miernik lakieru to podstawowe wyposażenie, taka odpowiedź to kpina z klienta.
Jeśli sprzedający twierdzi, że samochód był serwisowany w ASO, to poproś o sprawdzenie, kiedy i przy jakim przebiegu po raz ostatni auto było w takim serwisie. Jeżeli ma być “bez śladów korozji”, to prosimy np. o zrobione komórką zdjęcie podwozia czy progów. Dobrze jest też przyjrzeć się samemu sprzedającemu: jeśli jest profesjonalnym sprzedawcą, warto poszukać o nim opinii w sieci. Jeśli twierdzi, że jest osobą prywatną, to lepiej sprawdzić, czy przypadkiem nie wystawia też kilku innych aut – może po prostu nie chce brać odpowiedzialności za swój towar.
Uwaga, czerwone flagi
Jest kilka sygnałów, które świadczą o tym, że oferta nie jest uczciwa albo że auto ma poważne usterki.
• Jeżeli sprzedawca proponuje umowę “na Niemca” zamiast faktury (umowa in blanco, z wpisanymi danymi poprzedniego właściciela, którego nie ma na miejscu), to znaczy, że formalnie nie on będzie stroną umowy, czyli w razie czego nie będzie do kogo zgłosić się z reklamacją;
• Jeśli sprzedający odmawia wpisania pełnej ceny na umowie lub fakturze. Jeżeli okaże się, że z autem jest coś nie tak, mamy szanse na odzyskanie najwyżej tej zaniżonej kwoty;
• Jeśli kontakt ze sprzedającym możliwy jest tylko drogą mailową, bo np. twierdzi on, że jest za granicą, ale auto zarejestrowane jest w Polsce. To zwykle wstęp do wyłudzenia zaliczki, a oszuści wysyłają wiadomości z Afryki lub ze Wschodu Europy;
• Klimatyzacja do nabicia: gdyby to było takie proste, to sprzedawca sam by to zrobił. Tu prawdopodobnie konieczna będzie naprawa za co najmniej kilka tysięcy złotych, bo efekt “nabicia” utrzyma się prawdopodobnie tylko kilka godzin.
• Silnik/skrzynia wymaga regulacji: jak wyżej – jeśli silnik np. nierówno pracuje, a sprzedawca nie jest w stanie szybko usunąć przyczyny, to problem jest poważny.
• Do poprawek blacharsko-lakierniczych: w praktyce takie poprawki to zwykle konieczność kompleksowego remontu.
Oględziny auta: nie rób tego sam!
Jeśli nie masz pojęcia o samochodach i mechanice, zapewnij sobie fachowe wsparcie – np. umawiając się na oględziny w warsztacie lub na stacji kontroli pojazdów. Świeża pieczątka w dowodzie rejestracyjnym o niczym nie świadczy. Lepiej wydać kilkaset złotych na inspekcję przed zakupem, niż później żałować. Oczywiście, warsztat nie może być wskazany przez handlarza! Wyniki inspekcji mogą pomóc przy negocjacjach ceny. Jeśli masz pojęcie o mechanice, to weź ze sobą kogoś, kto na spokojnie i z dystansem przyjrzy się autu. Nie musi to być wcale wybitny fachowiec – w emocjach coś przeoczyć albo nabrać się na manipulacje nieuczciwego sprzedawcy, obiektywny, sceptyczny obserwator może cię przed tym uchronić.